
Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy? To musiała być jakaś druga albo trzecia klasa podstawówki. Jednodniowa wycieczka ze szkoły. Albo późna jesień, albo wczesna wiosna, bo na drzewach żadnych liści, żadnej zieleni wkoło, tylko szarość bez śniegu. I chyba dlatego tak dokładnie ją zapamiętałem – pierwsza z brzegu, bijąca po oczach błękitem swoich ścian, łowicka chałupa w skansenie w Maurzycach. Zaraz kilka kroków z parkingu.
Pamiętam, że wtedy byłem przynajmniej lekko zdziwiony, że takie cudeńko stoi sobie ot tak, po prostu, pierwsze z brzegu, i każdy, kto kupi bilet, może sobie doń wejść, pozwiedzać, poczuć, choć przez chwilę, jakby to było mieszkać w takiej chacie. Dla mnie miała ona wtedy wymiar co najmniej magiczny, jakby z jakiejś bajki.
Ucieszyłem się więc, że stoi tam do dziś – o czym niedawno przekonałem się naocznie, odwiedzając „po latach” to miejsce, z którego nic więcej, prócz tej jednej, pierwszej z brzegu chaty, nie pamiętałem. Ciągle stoi i ciągle cieszy oko. Kiedy ją zobaczyłem, wróciły cząstki wspomnień i wrażeń. Czy już wtedy polubiłem skanseny? Być może. Do dziś mogę się po nich włóczyć godzinami, aby rozmyślać, jak to też się żyło w takiej wiosce, całej z drewna, wśród natury.
Co prawda Maurzyce nie zajmują w moim rankingu skansenów czołowego miejsca. Od lat niepodzielnie króluje w nim ten w Sierpcu (któremu z pewnością jeszcze poświęcę jakiś wpis na tym blogu), jako najpiękniejszy z tych, które odwiedziłem. Kolejne zaś zajmują skanseny w Tokarni, Olsztynku, Ciechanowcu, Sanoku, Radomiu. Gdzie więc miejsce Maurzyc w tym zestawieniu? Nie wiem… Trochę zabolało mnie serducho, kiedy zobaczyłem, że zniszczone w 2019 roku przez nawałnicę stodoły do dziś nie zostały odbudowane. I ten brak środków i ciułanie tych, co są, właśnie na dokonanie napraw, dobrze tu widać. Przydomowe ogrody i uprawy polne nie powalają, nie ma też żadnych zwierząt gospodarskich, nikt nie próbuje wprowadzić tu życia. Konieczność wycięcia powalonych przez wichurę drzew sprawiła, że miejscami jest też łysawo. Czy zatem nie warto tu przyjeżdżać?
Wręcz przeciwnie! Przyjeżdżajcie jak najliczniej – choćby po to, aby w ten sposób wspomóc odbudowę zniszczonych obiektów. A także po to, by zachwycić się tym niezwykłym kolorem ścian wiejskich chałup. Dziś znajdziecie je tylko w skansenach, i to chyba tylko dwóch – tu, w Maurzycach, oraz w Sierpcu. Z żadnego innego muzeum na wolnym powietrzu nie kojarzę wiejskich budynków, malowanych w ten sposób.
Ten niezwykły błękit to efekt dodania do wapna, którym malowano ściany, ultramaryny. To barwnik mineralny, niegdyś dość drogi. Jednak nie blaknie w słońcu, a do tego skutecznie odstrasza owady. No i pozwala się wyróżnić. A księżacy lubili podkreślać swoją odrębność. No właśnie – księżacy, czyli właściwie kto?

Najprościej odpowiadając: to oczywiście mieszkańcy Księstwa Łowickiego. Skąd ono się wzięło? Ano za sprawą słynnego Konrada Mazowieckiego. Scholastyk płocki i włocławski Jan Czapla był na książęcym dworze wychowawcą synów księcia. O co się obaj poróżnili – niech dochodzą historycy. Dość, że Konrad wydał kanonika płockiego bez sądu i pisanego wyroku na tortury, a potem kazał powiesić. W dodatku podobno naprzeciw płockiej katedry. Jakby tego było mało, kiedy kilku dominikanów zdjęło ciało Jana Czapli, aby je pogrzebać, żona księcia Konrada, Agafia, pochodząca z rodu Rurykowiczów, nie wyraziła swojej zgody i rozkazała, aby ciało Jana Czapli na powrót na stryczku zawiesić.
Takiej zniewagi kościół nie mógł puścić płazem, sięgnął więc po wypróbowany już nie raz sposób, czyli klątwę, którą obłożył Konrada. Jak potężna była to broń dobrze wiemy z historii. Książę zatem, chcąc pozostać przy władzy i zachować swoje księstwo, postanowił się pokajać. Nic zaś skuteczniej nie zachęca do pojednania, jak właściwy prezent.

Tym prezentem ze strony Konrada stał się właśnie Łowicz i okolice, które zostały przekazane arcybiskupom gnieźnieńskim. Papież Honoriusz III potwierdził ich prawa do tych ziem oraz uwolnił od jakiejkolwiek władzy księcia mazowieckiego. Skutkiem tego każdorazowy prymas Polski, arcybiskup gnieźnieński, stawał się zwierzchnią władzą w Łowiczu i okolicy – czyli księciem. Tak oto powstało Księstwo Łowickie.
Nowi właściciele szybko zadbali o właściwy rozwój swojego księstwa. Osuszali bagna, karczowali lasy, podjęli też starania o zaludnienie dóbr łowickich zakładając nowe wsie. Okazali się dobrymi i sprawnymi zarządcami, a więc i ludziom mieszkającym w księstwie żyło się lepiej niż w innych częściach ówczesnej Polski. Trudno się więc dziwić, że zaczęli stanowić odrębną i wyróżniającą się grupę, która z dumą podkreślała swoje pochodzenie. Podkreślała je na przykład znacznie bardziej kolorowym strojem. A jako ludność zamożniejsza od mieszkańców innych regionów, mogła sobie pozwolić np. na ultramarynę do malowania chałup. Tak to przynajmniej widzę.

Zresztą jakkolwiek by nie było z tą ultramaryną, to mnie ona zachwyca. Podczas gdy wyróżniające się swoją kolorystyką współczesne domy w miastach czy we wsiach raczej są dla mnie co najmniej kontrowersyjne, to błękit tych drewnianych chat krytych strzechą dodaje tylko uroku krajobrazowi. A ten odtworzony został w Maurzycach w całkiem dobrze.
Zgromadzone budowle stanowią dwa założenia: wieś starą i nową. Wieś stara to owalnica z centralnym placem wioskowym. Z kolei nowa wieś to klasyczna ulicówka. I właśnie w tej drugiej, młodszej, prym wiodą błękitne chaty. Była to więc dość późna moda.
Jak w każdym porządnym skansenie, także i tu znajdziemy kościół, dzwonnicę oraz plebanię. Nie zabrakło też wiatraka-koźlaka, kuźni ani remizy straży pożarnej. Całości obrazu dopełniają kapliczki i krzyże, strzegące zabudowań i pól. W chałupach, jak na księżaków przystało, jest kolorowo i dostatnio.
I tylko te powalone stodoły… Oby odbudowano je jak najszybciej. Dlatego przyjeżdżajcie tu śmiało!
WERSJA AUDIO
LOKALIZACJA SKANSENU