
Nie wiem, czy jako turysta byłem tu mile widziany czy też nie. Sygnały były sprzeczne. Z jednej strony z myślą o turystach stworzono tu punkty widokowe, wydzielono plażę i miejsca na ognisko. Ale z drugiej strony w terenie brak jakichkolwiek oznaczeń szlaków pieszych, drogowskazów do ciekawych miejsc, możliwości zrobienia spacerowej „pętelki”. Stąd moje błąkanie się w prawo i w lewo oraz powroty do punktu wyjścia po własnych śladach, o czym za chwilę.
Tak czy inaczej lubię tu wpadać od czasu do czasu. W końcu to najbliższe od Warszawy pojezierze, gdzie dojazd zajmuje ok. 1,5 godziny – Pojezierze Gostynińskie, leżące pomiędzy Mazowszem a Kujawami. Znane przede wszystkim mieszkańcom Płocka i Włocławka, którzy tu znajdują odpoczynek wśród zieleni, nie jest jednak jakoś bardzo popularne. I dobrze – nie jest tu dzięki temu zbyt tłoczno (przynajmniej ja nigdy na większy tłok nie trafiłem). W efekcie przyroda ma się tu całkiem dobrze.
Pełznąc wzdłuż drogi
Niedzielnym popołudniem dotarłem do punktu docelowego, za który obrałem sobie parking przy plaży nad Jeziorem Lubiechowskim. Dość spora plaża oraz altanki ze stołami dla turystów zachęcają, aby spędzić tu trochę czasu. Ja jednak miałem inny plan. Liczyłem – o święta naiwności! – że uda mi się ten akwen obejść spacerkiem wkoło. Ruszyłem więc asfaltową drogą, licząc, że gdzieś z drugiej strony jeziora znajdę jakąś polną drogę, która pozwoli mi je okrążyć. Po kilkuset metrach niespodzianka: na skarpie, która wznosi się po drugiej stronie asfaltowej drogi, porośnięta pięknym borem sosnowym, za gałęziami dostrzegłem drewnianą balustradę. Skręciłem więc w leśny dukt i po chwili wdrapywania się pod górkę odkryłem… punkt widokowy. Oczywiście przy głównej drodze żadnego drogowskazu, więc raczej niewiele osób wie o jego istnieniu. A widok stąd na Jezioro Lubiechowskie, i leżące za nim Jezioro Rakutowskie, naprawdę zacny.
Ponapawawszy się widokiem i wykonawszy kilka zdjęć – ruszyłem w dalszą drogę „asfaltem”. Szybko mnie on jednak znudził, szczególnie, że w perspektywie nie ujawniła się żadna polna dróżka, w którą mógłbym skręcić. Zawróciłem więc i postanowiłem obrać inną trasę. Wtem z nasłonecznionej skarpy przy drodze dobiegł mnie jednostajnie-posuwisty szelest. Coś pełzało w pobliżu, jednak nie udało mi się dostrzec, co. Po kilku chwilach prób wypatrzenia gada poddałem się i ruszyłem dalej. Wtem znów szelest. Odwracam się i widzę młodego zaskrońca, sprawnie wślizgującego się w las. Na zrobienie zdjęcia nie było jednak nawet chwili. „Trudno” – pomyślałem i poszedłem dalej, by po kilkunastu krokach natknąć się na kolejnego stwora… niemal na środku asfaltu.
Widząc, że z naprzeciwka nadjeżdża auto, zacząłem gada przepłaszać do lasu. Dopiero kiedy samochód mnie minął uświadomiłem sobie, że musiałem wyglądać co najmniej oryginalnie, tupiąc i machając rękami na środku drogi w kierunku czegoś nie większego od sznurówki. Nieważne! Zaskroniec uniknął rozjechania, ja zaś wykorzystałem chwilę, kiedy był już głęboko na poboczu drogi, żeby zrobić mu małą sesję zdjęciową. Prawda, że niezły z niego model?
Wieża, kukułki…
Minąwszy parking, gdzie pozostawiłem auto, ruszyłem w stronę oznaczonej na mapach Google wieży widokowej nad Jeziorem Rakutowskim. Na jeziorze i przyległych podmokłych łąkach ustanowiony jest rezerwat przyrody, który chroni rzadkie gatunki roślin oraz licznie bytujące tu, często zagrożone ptaki.
Miałem już jednak dość asfaltu, zamiast więc skręcić w bliższą, prostą jak strzała drogę asfaltową, poszedłem do kolejnej, utwardzonej żużlem i gruzem drogi wśród pól, bliżej Jeziora Krzewent. W duchu liczyłem, że może gdzieś będzie zejście nad jezioro, może kawałek pomostu, aby posiedzieć i pogapić się w toń. O święta naiwności po raz drugi! Jezioro jest dość szczelnie otoczone gruntami prywatnymi. Przy dziurach w nadbrzeżnych krzakach, które ewidentnie prowadzą na pomosty dla wędkarzy, co i raz zobaczyć można tabliczkę z napisem „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Nie miałem jakoś śmiałości, aby spróbować wedrzeć się nad jezioro, choćby podążając miedzą. Wyobraźnia bowiem podpowiadała mi, że w najmniej spodziewanym momencie mogę spotkać autochtona z widłami, który zacznie bronić swej własności. Wolałem oszczędzić sobie tej przygody, na jezioro spoglądałem więc z daleka.
W końcu dotarłem do wieży. Obiekt jest nowy – sprzed kilku lat. Postawiony dzięki funduszom unijnym. Postawiony i zostawiony… na pastwę losu i odwiedzających, z których nie wszyscy zachowują się wobec niego z odpowiednią troską – mówią najoględniej. W efekcie płot okalający parking przy wieży jest miejscami poprzewracany, kilka stopni schodów zaś połamanych, co nie ułatwia wspięcia się na szczyt. Nie dostrzegłem też żadnych prób zaradzenia temu stanowi rzeczy ze strony odpowiedzialnych za infrastrukturę turystyczną. Jak tak dalej pójdzie, z wieży niewiele zostanie.

Póki co jednak widok z niej jest kapitalny. Nad taflą jeziora i szuwarami mnóstwo ptaków. W górze majestatycznie krążyły jakieś „drapole”. Trwała zwykła, a jakże fascynująca walka o życie, przetrwanie, wychowanie potomstwa… Z drugiej strony wieży widok na pola, wioskę i piękny las kawałek za nią. Obrazek, jaki widziałem miliard razy i jaki mógłbym oglądać w nieskończoność…
Po nawgapianiu się już wystarczająco w krajobraz ruszyłem dalej, znów naiwnie licząc, że znajdę jakąś ciekawą ścieżkę, która pozwoli mi nie dreptać wciąż po swoich śladach. Przy nadjeziornych zaroślach moją nadzieję wzbudziło kilka tablic informacyjnych, ustawionych przy polnej drodze. Postanowiłem podążyć nią w lewo. W krzakach, przez które musiałem się przedrzeć, uwijały się chmary ptaków. W końcu spośród ich świergotu wyszedłem na trochę bardziej otwartą przestrzeń. Nad kwitnącą łąką latał szmaragdowy motyl. Chyba takiego jeszcze nie spotkałem. Na szczęście postanowił mi przez sekundę pozować do zdjęcia. Dzięki temu mogłem ustalić, że najprawdopodobniej to modraszek lazurek – gatunek mocno zagrożony wyginięciem.

Motyl odleciał, zajęty swoimi sprawami, a ja poszedłem dalej, jak droga pozwalała. Wśród niewysokich traw w oczy rzucił mi się fioletowy kwiat, trochę podobny do hiacynta. Ale to nie pora na hiacynty… Zresztą skąd wziąłby się tu hiacynt? Okazało się, że to kolejna osobliwość – przedstawiciel rodziny storczykowatych, gatunek zagrożony wyginięciem – kukułka.
Kilka kroków dalej i… droga skończyła się w szuwarach, a ja znów musiałem cofać się po własnych śladach.

Kiedy wróciłem do tablic informacyjnych, postanowiłem spróbować szczęścia, zmierzając w drugą stronę wzdłuż brzegu jeziora. Udało się przejść… ledwie kilka kroków. Droga skończyła się znowu w krzakach. Ale zew eksploracji i tym razem został nagrodzony. W krzakach, obok nadłamanej wierzby, odkryłem czatownię. Znów mogłem więc z wysokości koron drzew podziwiać jezioro.
Spała żywiczarska
Napodziwiawszy się krajobrazu z nowej perspektywy ruszyłem z powrotem, w stronę ściany lasu. Kiedy dotarłem do drogi coś podszepnęło mi jeszcze, aby nie skręcać w lewo, do auta, ale przejść się jeszcze kawałek w prawo z nadzieją, że może zapuszczę się w las. To była kolejna mądra decyzja. Idąc drogą zacząłem baczniej przyglądać się rosnącym obok sosnom, które są tu całkiem dorodne. Bingo! Na ich pniach odkryłem ślady żywicowania, tzw. spały żywiczarskie – charakterystyczne nacięcia w formie odwróconej jodełki. Tego typu praktyk na sosnach przeznaczonych do wycięcia zaprzestano w Polsce w latach 80. XX wieku. Po co najmniej 40 latach od chwili, gdy na drzewa te wydano wyrok, rosną sobie dalej i wcale nie wyglądają, jakby okaleczenie było dla nich dużą szkodą. To ciekawy znak działań leśnych, dziś już coraz rzadziej spotykany.


Tymczasem jednak pora zaczęła robić się późna, droga nie wskazywała zaś, że uda mi się łatwo zapętlić mój spacer. Znów więc odwróciłem się na pięcie i wróciłem do auta. Kiedy ruszyłem, przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl: zamiast jechać po swoich śladach – przez Gostynin i Sochaczew – pojadę w stronę Wisły, na trasę, którą bardzo lubię podróżować, szczególnie wiosną i wczesnym latem. Nieuregulowany nurt rzeki i dostępność wody sprawiają, że nawet przez szyby samochodu bujna zieleń cieszy oczy. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Dzięki temu trafiłem do… Ale to już temat na kolejny wpis.
WERSJA AUDIO
TRASA
MAPA SYTUACYJNA
Dokładna trasa spaceru: kliknij tutaj.