
Żeby zanurzyć się w dzikiej przyrodzie i ciekawej historii, naprawdę nie musimy podejmować szaleńczych i dalekich eskapad. Często bowiem to wszystko mamy na wyciągnięcie ręki. Tak jest na przykład w przypadku warszawskiego Morysina, gdzie wybrałem się pewnej niedzieli.
„Gdzie to jest?” – zapytacie. A wiecie, gdzie znajduje się Pałac w Wilanowie? Jeśli tak, to Morysin jest kawałek za pałacem. A dokładnie to z drugiej strony Jeziora Wilanowskiego, do którego dochodzą pałacowe ogrody. Zresztą pierwotnie dobra te stanowiły jedną całość o powierzchni jakichś 100 ha. Król Sobieski w Morysinie – zwanym wtedy jeszcze Laskiem na Kępie – hodował daniele i polował na nie.

Kiedy całość dóbr przeszła w ręce rodziny Potockich, w XIX wieku stworzyli oni tu park krajobrazowy w typie angielskim, który powiązany był dalekimi osiami widokowymi z innymi okolicznymi rezydencjami tejże rodziny, jak Natolin czy Gucin. Zbudowano więc tu pałacyk, gajówkę, kilka domków dla obsługi parku, jak stróż czy ogrodnik, między drzewa zawitała zaś tzw. mała architektura ogrodowa. W efekcie powstał zakątek do urokliwego spędzania wolnego czasu przez znacząca rodzinę magnacką. Taki w sam raz, żeby pochwalić się przed innymi. Ulokowany atrakcyjnie w otoczeniu wody mógł wzbudzać sporą zazdrość. Najważniejsze jednak, że w dalszym ciągu królowała tu natura, w którą za mocno nie ingerowano.
Jak w wielu innych miejscach, także i tutaj II wojna światowa przyniosła kres temu pięknemu założeniu pałacowo-ogrodowemu. Niemcy na początku okupacji zajęli Wilanów i Morysin, a wycofując się ten drugi zniszczyli. Planowali także unicestwić ten pierwszy, o czym świadczą dziury na ładunki wybuchowe w piwnicach wilanowskiego pałacu, ale na szczęście nie zdążyli. Morysin zaś popadł w dzikość. W czasach PRL teren ten przeszedł w posiadanie po części Muzeum Narodowego w Warszawie, po części SGGW. Na odbudowanie zniszczeń i odrestaurowanie założenia nie było jednak ani środków, ani siły roboczej, ani też ochoty.
Terenem znów w pełni zawładnęła natura. Odcięty przez wodę, oddalony od głównej drogi i zarośnięty coraz gęstszymi krzakami, Lasek na Wyspie wiódł swoje tajemnicze życie, rzadko kiedy niepokojony obecnością człowieka. Ten, jeśli się tu zapuszczał, to zapewne po łatwy do zdobycia materiał budowlany z pozostałych ruin.
Takim oto sposobem do naszych czasów dotrwał dość dobrze zachowany fragment doliny Wisły, pokryty lasem łęgowym, w którym królują topole białe i czarne, wiązy, a gdzieniegdzie lipy drobnolistne i jesiony. W 1996 roku teren ten objęto ochroną, tworząc tu rezerwat przyrody, do którego obowiązywał zakaz wstępu. Taka sytuacja miała miejsce aż do 2014 roku.


Dziś można tu wejść, pod warunkiem, że spacerować będziemy po wyznaczonych ścieżkach. A jest tu po co wejść. Taką masę martwego drewna, jaka znajduje się w tym rezerwacie, widziałem chyba tylko w Puszczy Białowieskiej. Powalone topole wyglądają majestatycznie, dając w swych murszejących pniach życie milionom organizmów. Równie majestatycznie wyglądają drzewa, które jeszcze zachowują pion. Topole białe mają tu nawet po 45 metrów wysokości, a lipy drobnolistne po 40. Oczywiście nikt nie ingeruje w drzewostan, więc w pniach nie brakuje dziupli. A z nich chętnie korzystają liczne ptaki. Ponoć występują tu też liczne ssaki, także te, które lubią bliskość wody, jak łasicowate.

Z zabytków zaś do dziś zobaczyć można pozostałości bramy gotyckiej, gajówkę – jedyny obiekt z drewna, jaki tu ocalał, resztki domku stróża i pozostałości pałacyku z rotundą, z których największe wrażenie robi właśnie owa rotunda, wyrastająca w środku lasu.
Choć miejsce nie jest może aż tak odosobnione, jak niektóre z już opisywanych przeze mnie na tym blogu, to i tak nie ma tu tłumów. Owej niedzieli większy napływ spacerowiczów rozpoczął się, kiedy już opuszczałem to miejsce, czyli ok. godz. 14:00. A dojechać można tu nie tylko autem, ale także rowerem, a z okolicznych osiedli po prostu przejść spacerkiem. Tak samo piechotą można tu dotrzeć z pętli autobusowej na Wilanowie. Albo przesiąść się tam do autobusu nr 164, który dowiezie nas do przystanku Vogla-Morysin.
W efekcie, dzięki dość niecodziennemu splotowi okoliczności, dziś każdy mieszkaniec aglomeracji Warszawskiej ma niemal za miedzą obszar prawdziwie dzikiej przyrody, niespecjalnie zmienionej ręką człowieka. Jak dla mnie to taki fragmencik Puszczy Białowieskiej, tylko nie gdzieś tam, pod białoruską granicą, a na własnym podwórku.
WERSJA AUDIO
MAPA SYTUACYJNA
Dla chcących dowiedzieć się więcej polecam:
Morysin - zaniedbana część Wilanowa
Informacje na temat Morysina na stronie Muzeum Króla Jana III w Wilanowie